Z ogromną satysfakcją odkryłam, że mam w sobie coś z Stanisława Lema. Pałał on bowiem miłością nie tylko do wszelkiego rodzaju maszyn czy trudno dostępnej w PRL zagranicznej prasy codziennej i popularnonaukowej, ale też do chałwy i marcepanu — zupełnie tak samo jak ja.
Była to miłość trwająca całe życie. W wspominkowej książce „Wysoki Zamek”, czytamy o tym, jak młodziutki Lem, jeszcze we Lwowie, pokonywał drogę z domu do gimnazjum:
„Szedłem przez Moniuszki, Szopena, plac Smolki z kamiennym Smolką pośrodku, Jagiellońską, mijając kino Marysieńka, ku ulicy Legionów. W głębi, z lewej strony, majaczyła perspektywa teatru, lecz jak latarnia morska żeglarza, wabił mnie budyneczek daleko mniej pokaźny, stojący na rogu placu Ducha — kiosk z wytworami pana Kawurasa. […] Kiedy nie miałem ani grosza przy duszy, szedłem raczej obok tak zwanej kawiarni Wiedeńskiej, może aby widok tłustych murów chałwy za szybką kiosku nie ranił mi serca”.
Syn pisarza, Tomasz, w wywiadzie dla Dziennika pl. również potwierdza tę miłość ojca:
„Chałwa była jego sensem życia. (…) Ojciec przepadał za chałwą i marcepanem, ale nie przepuszczał żadnym słodyczom. Mawiał, że akt samobójstwa polegający na zamknięciu się w gabinecie z pięciokilogramową puszką tureckiej chałwy nie byłby wcale złym pomysłem… Sękacz na przykład, bez którego nie byłoby u nas w domu śniadania, z bliżej nieokreślonych powodów zamawiany był faksem i przywożony przez firmę kurierską. Któregoś dnia zapodziała się ulotka z numerem telefonu producenta. Ojciec zawezwał domowników, ogłosił stan wyjątkowy i zmusił do przeczesywania domu w poszukiwaniu wymiętej żółtej karteczki z obrazkiem sękacza”.
Słodyczy Lem użył również do zdobycia miłości swego życia. Po niekonwencjonalnych listownych oświadczynach Barbarze, wysłał jej przez posłańca tort — wyraz najwyższego uwielbienia i miłości. Choć przy torcie nie było bileciku, pani Barbara zorientowała się od kogo on pochodzi. Należy rozumieć, że oświadczyny zostały przyjęte bowiem państwo Lemowie przeżyli z sobą przeszło pół wieku.
Niestety z wiekiem kwestie zdrowotne stały się wielkim wrogiem spożywania chałwy i innych słodyczy, a także przyczyną rozterek pisarza, opisanych choćby w „Świecie na krawędzi”, gdzie znajdziemy taki opis:
„Niedawno w hipermarkecie Carrefour zobaczyłem kilogramowe paczki chałwy wytwórni Goplana, serce we mnie zamarło i kilkakrotnie wracałem w to miejsce, jak do świętej relikwii, bo przecież wiedziałem, że na chałwę pozwolić sobie dzisiaj nie mogę ze względu na zdrowie…”.
Żona nazywała go „opiekunem słodyczy”, a Lem pozostał im wierny do końca swego życia. Nie powstrzymały go nawet medyczne przeciwwskazania. Za regałami na książki zgromadził pokaźne ilości kolorowych papierków po słodkościach, które odkryto dopiero po jego śmierci.
Doskonale rozumiem tę miłość mistrza do chałwy. Uwielbiam chałwę turecką najlepiej z pistacjami lub migdałami. Wielokrotnie usiłowałam zrobić sobie sama ten smakołyk bo przecież chałwa to mielony sezam z cukrem lub miodem. Ale stwierdziłam, że na nic moje starania. Bo choć w smaku była bardzo dobra, to nigdy nie wyszła mi ta charakterystyczna chrupkość jaką ma chałwa zakupiona. Tak więc gdy mam ochotę na chałwę, to po prostu, tak jak Lem, ją kupuję. W celach badawczych, z czego śmieje się moja koleżanka z pracy Ola. Takie tłumaczenie łagodzi moje wyrzuty sumienia po spożyciu chałwy.
Nie tracę też nadziei na to, że w końcu mi wyjdzie chałwa idealna. Wtedy od razu się z Wami podzielę przepisem.