W grudniowym (chciałoby się powiedzieć zimowym, ale do prawdziwej zimy nam jeszcze daleko) klimacie coraz krótszych dni i coraz bardziej gorączkowych przygotowań do Świąt Narodzenia Pańskiego – wywiązując się ze złożonej w ubiegłym tygodniu obietnicy – z największą radością zabieram Was na nasz kolejny spacer. Biorąc pod uwagę topniejące  godziny dzielące nas od chwili, gdy z pierwszą gwiazdą odświętnie ubrani zasiądziemy przy naszych rodzinnych wigilijnych stołach, i w ludzkich domach znów «Bóg się będzie rodził i moc będzie truchlała»  wybór miejsca naszego wędrowania, w zasadzie, nie mógł być inny.

Zatem, wyruszamy na – ostatnią już w tym roku – wycieczkę aż do Azji Mniejszej, do Izraela (a właściwie to Autonomii Palestyńskiej), do Betlejem – małego miasteczka leżącego dosłownie 10 km na południe od Jerozolimy. Ta lokalizacja to chyba najbardziej znane i rozpoznawane miejsce w całym chrześcijańskim (i nie tylko chrześcijańskim) świecie. To miejsce, gdzie 753 lata od założenia państwa-miasta Rzymu czyli 2020 lat temu (pomijam tutaj dyskusje związane z drobnym błędem niejakiego Dionizego Mniejszego) narodził się Jezus Chrystus. Stąd, chyba z przysłowiową świecą należałoby szukać kogoś, kto nie słyszałby czegoś, choć raz, o tym starożytnym – biblijnym – mieście Judy. Kłopot jednak w tym, że dla wielu cała wiedza na temat tej wyjątkowej lokalizacji czy jakakolwiek znajomość Betlejem, w zasadzie rozpoczyna się i kończy na odśpiewaniu kliku wersetów którejś z popularnych polskich kolęd.

A więc do rzeczy! Jak zawsze na początek kilka historycznych faktów. Otóż Betlejem (a właściwie «Betlejem Efrata» – bo taka jest jego prawdziwa, biblijna nazwa) – to dosłownie tyle, co: „Dom Chleba”  (arab. Bet Lacham, heb. בית לחם, Bêṯ Leḥem). Jednak dla 32% ludności świata – Betlejem jest miejscem szczególnym i nierozłącznie związanym z Bożym Narodzeniem. To właśnie tutaj biblijna „Tajemnica Wcielenia”przyciąga oczy i uwagę całego chrześcijańskiego świata (a więc blisko 2,5 mld ludzi), samo zaś miasteczko, od ponad dwóch tysięcy lat staje się świadkiem największego cudu/paradoksu w historii. Tutaj, bowiem – jak oznajmia Pismo: „Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami” (zob. J. 1.14).  Dziś miejsce to dosłownie odgradza od reszty świata wysoki na 8 metrów mur, druty kolczaste i uzbrojeni po zęby żołnierze z bronią gotową do strzału. To niewielkie miasto, które dziś liczy sobie 30 tysięcy i jest przedmiotem wieloletniego krwawego konfliktu izraelsko-palestyńskiego – w swojej, trwającej ponad 3 tysiące lat historii (narodził się w nim również Król Dawid, żyjący X wieków przed Chrystusem) przeżyło naprawdę wiele i naprawdę wiele widziało. Warto pamiętać, że „Dom Chleba” był wielokrotnie zdobywany i tracony, potem odzyskiwany i znów przejmowany przez Żydów, przez Persów,  przez Jordańczyków czy też przez Palestyńczyków. Obecnie miejsce to, swym wyglądem i architekturą przypomina inne typowo arabskie miasta – a więc zaniedbane, zniszczone ulice i chodniki, niedokończone domy, rozwiewane przez gorący wiatr sterty śmieci; do tego wszechobecny hałas a właściwie to jazgot, bo nagminnie używane klaksony aut wzajemnie dopełniają się z nawoływaniami przekrzykujących się handlarzy – zachęcających do zakupów. Wszystko to razem wzięte tworzy chwilami naprawdę ciężką dla uszu kakofonie. Mało tego, dźwięki kościelnych dzwonów z kolei mieszają się ze śpiewem muezina dochodzącym z jednego, drugiego czy trzeciego minaretu. Jednak, gdy już oswoimy się nieco z tą nieco szokującą turystów aurą to spacerując wąskimi, brukowanymi uliczkami dosłownie możemy zajrzeć do domowych „fabryczek” wytwarzających od lat chałupniczą metodą rozmaite dewocjonalia z drzewa oliwnego, w tym –  co tutaj chyba już nikogo nie dziwi – żłóbki, żłóbeczki, mniejsze i większe szopki, pojedyncze święte figurki, czy różańce.

W tym wszystkim jednak, centralne miejsce miasta stanowi plac pamiętający jeszcze zamierzchłe czasy Cesarza Justyniana (a więc V-VI w.), sąsiadujący bezpośrednio z absolutnie centralną Bazyliką Narodzenia. Do tego miejsca bowiem –  z pokorą i wiarą – od najdawniejszych czasów pielgrzymują chrześcijanie różnych wyznań. Ostatecznie, w końcu po to właśnie, przemierzając tysiące kilometrów przybywa się do Betlejem. Do tego, sam kościół Narodzenia Chrystusa uważany jest za jedną z najstarszych na świecie świątyń chrześcijańskich, w której regularnie odprawiane są nabożeństwa. Sam budynek sakralny został wzniesiony na polecenie św. Heleny, matki Cesarza Konstantyna Wielkiego, w roku 327 (a więc tuż po niezwykle ważnym dla chrześcijaństwa i samych chrześcijan Edykcie Mediolańskim), a prace nad nim ukończono sześć lat później – w roku 333. Świątynia, której istotą jest „miejsce” przyjścia na świat Syna Bożego – popularnie zwane Grotą Narodzenia przez wieki przechodziła burzliwe dzieje. W wyniku licznych najazdów, siłą rzeczy ulegała znacznym zniszczeniom, które później wiązały się z odbudową i modyfikacjami – również tymi architektonicznymi. Obecny kształt, z grubsza, uzyskała w wyniku przebudowy, która dokonała się w 565 roku. Od tego momentu zaczęły się również spory o prawo własności do Bazyliki, a ich apogeum stał się wiek XIV. O prawo własności walczyli wówczas ze sobą franciszkanie, czyli przedstawiciele jednego z zakonów Kościoła Rzymskokatolickiego oraz mnisi Greccy należący do Prawosławnego Patriarchatu Jerozolimy. Przez wieki prawa celebracji i poszczególnych części Bazyliki zmieniały się wielokrotnie. Dziś główną opiekę nad Bazyliką sprawują prawosławni mnisi greccy, a także ormianie, rzymskim katolikom pozostawiono pieczę nad tzw. Kaplicą Żłobka znajdująca się na terenie Groty Narodzenia, czym od lat się zajmuje „Kustodia Franciszkańska”.

Sama Bazylika budzi mieszane uczucia. Wchodzący do niej spodziewają się zobaczyć to co niegdyś ujrzała niejaka Egeria – pierwsza kobieta-pielgrzym, która utrwaliła swe wspomnienia na piśmie „Nie zobaczysz tu nic innego poza złotem i drogimi kamieniami oraz jedwabiem, bowiem jeśli widzisz zasłony – są one z jedwabiu obramowanego złotem, jeśli widzisz kotary – podobnie ozdobione są złotem i jedwabiem”. Jednak obecny stan bazyliki jest zgoła inny, wśród wielu pielgrzymów budzi  zdziwienie. To, co rzuca się w oczy wchodzącym doń pielgrzymom – to naprawdę mroczne wnętrze, surowa i nierówna kamienna posadzka, ledwie rozpoznawalne pod grubą warstwą kurzu fragmenty dawnych ściennych mozaik, do tego mocno nadwątlone zębem czasu wapienne mury i … od zawsze trwający remont. Słowem nie taka jak byśmy to sobie wyobrażali, przyzwyczajeni do polskich kościołów. Choć przyznać, trzeba że w ostatnim czasie trochę sytuacja się poprawiła i w roku ubiegłym zakończył się jeden z dużych remontów wnętrza. Niestety, czas „korony” uniemożliwił mi tegoroczny wyjazd, więc nie miałam okazji, żeby zajrzeć do odświeżonej świątyni.

Gdy wchodzimy do niej witają nas tzw. „Drzwi Pokory” zmuszające każdego, kto chce je przekroczyć do tego, by  upadł na kolana albo przynajmniej skłonił się głęboko. W ten sposób przez wieki chroniono to święte miejsce uniemożliwiając barbarzyńcom, poganom i grabieżcom wjeżdżanie do niego na koniu. Dziś te niewielkie – symboliczne – drzwi, choć są przypomnieniem historii budzą jednak do refleksji każdego kto tutaj przybywa. W Bazylice Narodzenia w Betlejem Judzkim, podobnie jak w Bazylice Grobu Bożego i Zmartwychwstania w Jerozolimie – trzeba się niestety spieszyć.  Wciąż, ktoś z pilnujących porządku i wyraźnie znudzonych swą pracą mnichów popędza wchodzących, czasem nawet krzyczy… Ogólnie (czemu trudno się skądinąd dziwić) zawsze jest tutaj mniejszy lub większy tłok, czasem, pojawia się zwyczajny hałas, do tego nieustające trzaski migawek aparatów fotograficznych i błyski fleszy, przepychanki w kolejce i zwyczajne kłótnie które są tam na porządku dziennym. Zabrzmi to może jak jakiś paradoks, ale wierzcie mi lub nie – naprawdę próżno w tym miejscu szukać choć odrobiny „komfortu” pozwalającego na chwilę skupienia, zadumy i modlitwy. Poniżej poziomu zero, niejako pod posadzką świątyni znajduje się „serce” Bazyliki z Betlejem – Grota Narodzenia oraz znajdująca się nieco z boku Grota św. Hieronima ze Strydonu.

Tak oto, po kilkunastu stopniach w dół schodzimy wreszcie do celu naszej dzisiejszej wędrówki – nie, nie do pałacu z baśni tysiąca i jednej nocy, ale do dusznego niskiego pomieszczenia, mającego może kilkanaście metrów kwadratowych, gdzie znajduje się jedno z najświętszych dla każdego chrześcijanina miejsc na ziemi. Tu bowiem, jak czytamy w Ewangelii w relacjach św. Matusza i św. Łukasza przyszedł na świat ON – pierwszy, jedyny i największy bohater każdego Bożego Narodzenia – JEZUS CHRYSTUS – Syna Odwiecznego Boga, Książe Pokoju, Emmanuel,  Zbawiciel Świata. W niszy betlejemskiej groty, mocno odymionej wonnymi kadzidłami i palącymi się tam dzień i noc oliwnymi lampami, naszym oczom ukazuje się miejsce narodzin Jezusa. Wyznacza je umieszczona na ziemi (pod naprawdę niewielkim wąziutkim ołtarzem) srebrna czternastoramienna gwiazda z wymownym łacińskim napisem, który z drżeniem serca i świadomością dziejącej się chwili czytają wszyscy tam wchodzący: wierzący i niewierzący, biedni i bogaci, wielcy tego świata i prości pielgrzymi, którzy czasem całe życie zbierali grosz do grosza, by choć przez kilkadziesiąt sekund stanąć na tym świętym miejscu; napis głoszący: HIC de Virgine Maria Jesus Christus natus  est«TUTAJ» z Maryi Dziewicy narodził się Jezus Chrystus”. I owo «TUTAJ» – jest w tej informacji najważniejsze.  Tak jak wspomniałam, mimo najszczerszych chęci, nie spędzimy tutaj więcej jak maleńką chwilę czasu pozwalającą, co najwyżej, dotknąć swymi rękoma srebrnej gwiazdy, a przy odrobinie szczęścia zrobić sobie też pamiątkowe zdjęcie. Popędzani przez porządkowych wychodzimy drugimi, identycznie zakręconymi schodkami już na górę, chyba jakby lepsi o to przedziwne „doświadczenie”, które każdy jednak przeżywa i opisuje inaczej.

Do Bazyliki z Narodzenia Pańskiego dosłownie przylega wcale nie mały franciszkański kościół św. Katarzyny Aleksandryjskiej. Jego wnętrze jest doskonale znane wszystkim tym, którzy śledzą liturgię Narodzenia Pańskiego i transmitowana właśnie z tego miejsca uroczystą Pasterkę której zawsze przewodniczy Arcybiskup – Metropolita Jerozolimy obrządku łacińskiego. Gdy przechodzimy z Bazyliki Narodzenia do kościoła św. Katarzyny Aleksandryjskiej, wcale nie symbolicznie doświadczamy tego, jak bardzo różni się to wnętrze obu świątyń. To niczym granica światów. Tamto w środku niemal puste, ciemne, ponure i szare – to rozświetlone setkami świateł, jasne, niemal śnieżnobiałe i tak czyste, przestronne, zdobne i finezyjne – śmiało można powiedzieć – „światowe”, a przynajmniej „europejskie”.

Zapisana na kartach Biblii historia Bożego Narodzenia mówi o tym, że nowonarodzonemu Dzieciątku Jezus, jako pierwsi hołd oddali prości pasterze (Łk 2, 8-20). Tak zwane „Pola Pasterzy”, gdzie anioł wezwał ich do udania się Betlejem i oddania czci Chrystusowi, znajdują się niecałe dwa kilometry od centrum miasta i Bazyliki Narodzin Jezusa. W dzisiejszym Bejt Sahur – bo tak nazywa się to miejsce – znajdują się dwa sanktuaria. Pierwsze, starsze (administrowane przez chrześcijan prawosławnych), nazywane jest w języku arabskim Deir er-Ra’wat i sięga swoją historią jeszcze okresu bizantyjskiego. Drugie, o wiele młodsze, to katolickie sanktuarium zwane w języku arabskim Sijar al-Ghanam. Administracyjnie należy do franciszkanów z Kustodii Ziemi Świętej, którzy roztaczają nad nim opiekę liturgiczną i duszpasterską. Na terenie sanktuarium znajduje się niewielki konwent franciszkański oraz oryginalna kaplica Excelsis Deo. Niestety dzisiejsze Bajt Sahur tylko w części przypomina to z okresu narodzin Chrystusa. Na jego terenie wybudowane zostały liczne domy jednorodzinne i inne współczesne już zabudowania. Jest tu nawet szpital – ale wszystko zgodnie z tradycją jest «imienia Pasterzy». Są zatem „pasterskie” hotele i pensjonaty, „pasterska” restauracja o nazwie „Pole Pasterzy. W centralnej części Bajt Sahur znaleźć można także niewielkie gaje oliwne i zielone pola, które niegdyś, być może, służyły biblijnym pasterzom do wypasu ich inwentarza.

Na zakończenie wspólnego pobytu w mieście Dawida, w „Domu Chleba”,w Betlejem – gdzie Boże Narodzenie  jest dosłownie każdego dnia  pragnę życzyć Państwu, aby tegoroczne Święta Bożego Narodzenia zrodziły w nas potrzebę miłości oraz, aby „duch jedności” wyrażony w geście przełamania się opłatkiem w Wieczór Wigilijny nie był tylko pustym bożonarodzeniowym rytuałem, ale na stałe zagościł w Waszych domach. „Potrzebujemy pokoju, który w Betlejem głosili aniołowie. Przede wszystkim pokoju w sercach, ale i tego zewnętrznego […]. Potrzebujemy pokoju w rodzinach, szczególnie tych, które są podzielone; pokoju w sercach ludzi odrzuconych i samotnych.” – powiedział przed laty łaciński patriarcha Jerozolimy. Niech uda się to osiągnąć i niech spełniają się piękne słowa „Kolędy krakowskiej”:

„Spójrz, stoimy przed żłóbkiem od wieków, zapatrzeni w jasność Dzieciątka
i od wieków błądzimy w ciemności, jakby nikt Go nigdy nie spotkał.
(…)
Niech się niebo z ziemią zjednoczy, niech z bratem połączy się brat.
Niech nam serca blask nocy otoczy; Bóg narodzić chce się w nas”.