Niezależnie od tego, co dany rok przynosi dla większości z nas końcówka jesieni jest zawsze ciężkim okresem. Coraz krótsze dni i dojmująca świadomość przemijania dosłownie wszystkiego kładzie się na naszą codzienność niczym wszechobecny cień. Taki jest cykl całej przyrody, taki jest też człowieczy los, niezależnie czy się na to godzimy czy też nie. Na szczęście w tym właśnie czasie – niczym „światła w tunelu” przywracające radość życia, niosące upragnioną nadzieję, rozświetlające mroki depresyjnych, ponurych i smutnych dni – pojawiają się cudowne bożonarodzeniowe jarmarki. Te – pełne ludzkiego gwaru, kolorowych świateł, muzyki, dopełnione tysiącem smaków i zapachów wydarzenia – trwają od końca listopada praktycznie aż do Świąt Bożego Narodzenia. A w niektórych miejscach, zgodnie z lokalną tradycją, nawet do pierwszych dni stycznia – do Epifanii, czyli Uroczystości Trzech Króli.

Niestety wszyscy wiemy, że – mimo zaklinaniu rzeczywistości czy nadziei wiązanych z pojawieniem się na świecie wreszcie pierwszej szczepionki przeciw Covid-19 – okres Bożego Narodzenia w tym roku będzie inny niż zwykle. Lubiane i chętnie odwiedzane jarmarki świąteczne – które często od wieków wpisane były wpisane w klimat adwentu i traktowane jako zapowiedź Narodzenia Pańskiego, na równi z pierwszą gwiazdką na wigilijnym niebie  – w tym roku w ogóle się odbędą. Nie odbędą się i te małe – lokalne i również te duże; nie odbędą, ani w naszym mieście, ani bliskiej okolicy, ani też te  znane niemal w całym kontynencie, a organizowane rokrocznie z niebywałym rozmachem w wielkich miastach Europy. Tym bardziej więc cieszę się, że wybierając się w te dni na nasz kolejny spacer  możemy, choć wirtualnie odwiedzić wielki Bożonarodzeniowy Jarmark Drezdeński i przynajmniej w ten sposób, zachłysnąć się wszechobecnym – już świątecznym – klimatem.  Możemy też przy okazji – nie patrząc w dowody osobiste i pesele – zapomnieć o całym złu tego świata, o pandemii, lękach i chorobach oczyma wyobraźni przypomnieć sobie beztroską atmosferę dzieciństwa. Tę z jakże prawdziwym św. Mikołajem, w którego istnienie każdy z nas bezgranicznie wierzył i na którego czekał, ze skrzypiącym śniegiem, z reniferami, śnieżynkami i elfami… i choć przez parę chwil doświadczyć tego, jak robi nam się cieplej na sercu.

Generalnie rzecz biorąc sama tradycja jarmarków sięga XII-XIII wieku, a więc czasów średniowiecznej Europy. Wtedy to – jak twierdzą historycy – potrzeba wymiany towarów stawała się coraz większa i coraz pilniejsza. Początkowo jarmarki zaczęto organizować przy okazji uroczystości religijnych, ponieważ święta przyciągały do kościołów wiernych, którzy łącząc „przyjemne z pożytecznym” odwiedzali zarówno kościół, jak i targ.  Z tamtego czasu pozostałością są kultywowane do dziś dnia jeszcze w niektórych miejscach tradycyjne tzw. „jarmarki odpustowe”. Zasada generalnie panowała jedna i głosiła, że jarmarki odbywać się winny cyklicznie, tzn. w stałych porach roku. Wraz z rozwojem gospodarczym forma jarmarkowej organizacji handlu stopniowo malała, a jej rolę przejęły stałe wielkie targi odbywające się co tydzień, a pomniejsze nawet każdego dnia.

Najstarsze jarmarki Europy połączone były zawsze zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia, po raz pierwszy i właśnie z tej okazji organizowane były w Austrii (XIII w.) i Niemczech (XIV w.). Mowa jest już o nich, chociażby, w starych wiedeńskich annałach pochodzących z 1294 roku, a nieco później w kronikach takich austriackich miast jak Innsbruck czy Salzburg. Część źródeł jednak utrzymuje, że pierwszym, prawdziwym bożonarodzeniowym jarmarkiem świątecznym był ten zorganizowany w 1310 roku Niemczech – w Monachium. Jeszcze inne źródła szukając początków tradycji jarmarkowej – wskazują dopiero na rok 1382 roku, kiedy to Czeski król Wacław udzielił miastu Budziszyn prawa do organizowania wolnego rynku z mięsem, albo nawet na rok 1393 kiedy to odbył się jarmark we Frankfurcie. Zostawiając na boku te cezury i dysputy historyków warto zapamiętać, że pierwsze jarmarki, zdecydowanie różniły się od obecnych, a ich celem było nade wszystko zaopatrzenie ludności w żywność i odzież przed zdecydowanie trudniejszym, niż dziś okresem zimowym. Nie wykluczało to jednak tego, że i wówczas pojawiało się na nich wiele akcentów nawiązujących do zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. Były to, chociażby, przyciągające zwłaszcza oczy dzieci ręcznie robione zabawki, były kosze wiklinowe, słodycze, pieczone kasztany, orzechy i migdały. Wiek XVI to ten czas, kiedy z „nowego świata” sukcesywnie zaczęły napływać nieznane dotąd produkty, przez obecność i często wręcz nieziemski zapach których zmieniały swe oblicza również świąteczne jarmarki. W zasadzie pozostało tak dziś, kiedy co roku o tej porze kolorowe kramy i stragany iskrzące się światełkami, z całą masą cudownych dekoracji zajmują reprezentacyjne deptaki wielu miast Europy. Wszystko po to, by cieszyć oczy odwiedzających i kusić ich podniebienia coraz to nowymi smakami oferowanych produktów. We wszystko to wpisuje się obowiązkowy i wcale nie dyskretny korzenny zapach grzanego czerwonego wina wraz z przebogatą ofertą wybornych ciast i mięs, której nie sposób się oprzeć. Każdy, komu choć raz dane było być na takim bożonarodzeniowym jarmarku – doskonale wie o czym mówię 😊

Po tej garści historii przenieśmy się na kilka chwil na jeden z największych, najstarszych, i chyba najbardziej kultowych jarmarków bożonarodzeniowych Europy. Mowa rzecz jasna o oddalonym od Świdnicy o 253 km i tylko niecałe 3 h drogi –  świątecznym jarmarku w niemieckim Dreźnie. Pierwszy taki jarmark odbył się tam już w roku 1434 – i od tamtego pory, niezależnie od sytuacji, organizowany jest on nieprzerwanie. Fenomen tego świątecznego drezdeńskiego eventu – bo właściwie w takich kategoriach należałoby to wydarzenie rozpatrywać – generalnie polega na tym, iż w tym samym miejscu i w tym samym czasie odbywa się tam, aż kilkanaście świątecznych jarmarków. Stąd śmiało powiedzieć można, że dosłownie całe miasto tętni i żyje iście świąteczną atmosferą, zaś stoiska ze świątecznymi drobiazgami znajdują się dosłownie na każdym rogu. Uwierzcie mi, że naprawdę warto oderwać się na jeden dzień od przedświątecznej krzątaniny i wybrać się tam jeśli nie cały weekend, to choćby tylko na parę chwil, po to, by zachłysnąć się bożonarodzeniowymi klimatami i poczuć klimat zbliżających się Świąt. Mam nadzieję, że w przyszłym roku – na co czekam już dziś – będzie to możliwe.

Jeśli chodzi o same drezdeńskie jarmarki – to ten największy i najbardziej popularny nosi nazwę „Striezelmarkt”, przez mieszkańców Drezna nazywany jest po prostu „Striezel”, wpisany na honorową listę 100 największych atrakcji turystycznych Niemiec. Nazwę swą zawdzięcza słynnej drożdżowej strucli Original Dresdener Christstollen, czyli najpopularniejszego bożonarodzeniowego ciasta w Niemczech. Strucle takie, zwane pieszczotliwie również „Jezuskami w pieluszkach” – wypiekane są w wielu drezdeńskich piekarniach, a ich smaku podobno nie sposób pomylić z żadnym innym ciastem na świecie. Godną odnotowania ciekawostką jest to, że rokrocznie – na otwarcie jarmarku – przygotowuje się tutaj „strucle gigant”, która zostaje uroczyście pokrojona i rozdana uczestnikom, zaś w sobotę przed 2 niedzielą Adwentu odbywa się tzw. „Stollenfest” – czyli wielka impreza połączona ze świąteczną muzyką i pochodem.

Oprócz tego „klasyka” – warto na pewno zajrzeć także i na inne tutejsze bożonarodzeniowe jarmarki, ot choćby na ten przy Prager Strasse (głownie z saksońskimi, tradycyjnymi produktami i specjałami kulinarnymi z Drezna i okolic), czy na „Neumarkt” (gdzie możemy dosłownie przenieść się w czasie, nawet do XIX wieku, gdzie na straganach zakupić można wysokiej klasy rękodzieło, a w uroczej szopce zobaczyć prawdziwe zwierzęta). Po drugiej stronie Łaby, już w nowszej części miasta, odwiedzić można jeszcze „Augustusmarket”. Jarmark ten oferuje swoim gościom „świąteczną podróż” przez smaki i zapachy nie tylko regionu czy też Niemiec, ale wręcz całego świata. A wszystko połączone oczywiście z prezentacją i degustacją najbardziej typowych dla tych miejsc produktów.

Już tylko na samą myśl o tych cudownościach przysłowiowa „ślinka cieknie” i chce się żyć!