autorka recenzji: Martyna Bujak
Ten niszowy, czteroosobowy zespół wywodzi się z Poznania. Na pierwszy rzut oka (a raczej ucha) nie wydaje się on być polskiego pochodzenia, a to głównie zasługa utalentowanego wokalisty, gitarzysty i tekściarza. Jego hipnotyzujący głos nie pozwala słuchaczowi ani na chwilę oderwać się od muzyki, która pochłania nawet tych, którzy za nią nie przepadają.
“Epoché” to druga płyta Strange Clouds, zdecydowanie najdłuższa, pod względem utworów. Zanim wyszła, zdążyłam zapomnieć już o istnieniu zespołu, chociaż każdego dnia, słuchając muzyki brakowało mi tego “czegoś” co dostarcza niepowtarzalny klimat ich twórczości. Nie zapomnę dnia, w którym natknęłam się w internecie (nieco spóźniona) na nowy album SC. Wiedziałam od razu, że czeka mnie ambrozja dla duszy oraz uszu. Oczywiście nie zawiodłam się.
Sam tytuł oznacza starogrecki termin tłumaczony na język polski jako “powstrzymanie się od oceny”, przeciwieństwo uprzedzenia. Może to sugerować otwartość rozumu, sami autorzy określają album jako “przejście w inny wymiar” i “odrodzenie umysłu”. Okładka płyty również przedstawia postać z zasłoniętą twarzą, nie jesteśmy w stanie nic o niej powiedzieć, ocenić jej. Jest nam obca, ale nie powinniśmy zaprzątać sobie głowy jej wyglądem, a tym co jest w środku… A co właściwie jest w środku? Dziesięć wyjątkowych i niecodziennych utworów wykonanych z niesamowitą precyzją i profesjonalizmem.
Już przy pierwszych brzmieniach gitary w utworze “A 1000 days” słuchacz wpada w trans. Kiedy rozpoczynają się rytmiczne uderzenia perkusji, jesteśmy już zgubieni. Riffy gitarowe bezwzględnie grają na emocjach słuchaczy, nawet kiedy w słuchawkach nie rozbrzmiewają słowa wokalisty. No właśnie, wypadałoby poświęcić kilka zdań na słowa… ale słów brakuje! Teksty Strange Clouds wyróżniają się nie tylko pod względem treści, ale i jej przekazu. Tak jak np. w ostatnim utworze “Sūrya” (tłumaczenie: bogini Słońca w starożytnych Indiach), w ramach słów podłożony został głos Alana Wattsa i jego przewodnik po medytacji. Nikt nie wpadłby na to, jak taki przewodnik magicznie będzie wtapiał się w dźwięki hipnotyzującej muzyki zespołu. Zamykając na chwilę oczy, można wręcz poczuć ciepło słonecznych promieni na twarzy, niczym podczas zachodu Słońca pięknego, sierpniowego wieczoru. Moim osobistym, ulubionym utworem na płycie jest nr 2: “Colours in your eyes”. Słowa uderzają mnie pod kątem, pod jakim żadna inna piosenka nie potrafi. Ponadto artyści nagrali do “Colours in your eyes” wyśmienity teledysk na ulicach Warszawy, przepełniony neonowymi światłami, estetycznymi ujęciami i klimatyczną garderobą.
Słuchacz, który jest wrażliwy od razu pochłonie aurę albumu. Jeżeli słuchacz jeszcze nie rozumie przekazu, po przesłuchaniu “otworzy umysł” na inny światopogląd. Najlepsze w “Epoché” jest to, że człowiek niezależnie od tego co robi i gdzie się znajduje, dzięki muzyce jest w stanie przenieść się w tak odległe zakamarki swojej świadomości, o których istnieniu wcześniej nie miał pojęcia. Gorąco zachęcam, żeby każdy choć raz wysłuchał tego wyjątkowego albumu, chociażby żeby zobaczyć jak rozwijają się polscy artyści i że warto ten rozwój wspierać.