autorka recenzji: Monika Barańska
Relaksujący death metal?
Wydawać by się mogło, że to nie możliwe. Bo nie dość, że death, to jeszcze metal. Większość pomyśli: podwójna stopa perkusyjna, krzyk i zero melodii – bezsens. Gdzie tu miejsce na odprężenie? A jednak! Proponuję Ci właśnie mieszankę żywiołowości, refleksyjności i ciężkiego metalowego brzmienia. Warunek jest jeden – zamknij oczy, otwórz umysł, załóż słuchawki, skup się i daj się ponieść. Przedstawiam Ci album, który zapewni Ci relaks i muzyczną grę na emocjach – album “Infamia” zespołu Insidius.
Insidius to zespół z Olsztyna, który powstał już w latach dziewięćdziesiątych. Jednak przyjąć można, że narodzili się w 2013 roku, kiedy to rozpoczęli pracę nad swoim debiutanckim albumem “Shadows Of Humanity” wydanym w 2016 roku. Obecny skład zespołu nieco różni się od tego, który pracował przy tworzeniu albumu “Infamia”. Obecnie Insidius tworzą: Tomasz “Choina” Choiński (gitara), Rafał “Tasio” Tasak (wokal), Michał Andrzejczyk (perkusja), Jakub Janowicz (gitara) i Łukasz Usydus (bas). Na płycie, na której się dzisiaj skupiamy (oprócz trzech pierwszych wymienionych członków zespołu) usłyszeć można Lasotę (gitara, wokal, obecnie zespół Varmia) i Dariusza “Profesora” Kudelskiego (bas).
Album “Infamia” został wydany w kwietniu 2019 roku. Niestety albo “stety” albumów reprezentujących nurt, do którego należy Insidius, w wyżej wymienionym roku ukazało się mnóstwo – na naszym rodzimym podwórku jak również na świecie. W tym ogromie mocnych brzmień mogła umknąć informacja o pojawieniu się następcy “Shadows Of Humanity”. Pominięcie albumu, o którym piszę jest bardzo krzywdzące dla jego twórców. Przede wszystkim dlatego, że “Infamia”, to bardzo dobry album zarówno pod względem kompozycyjnym jak i produkcyjnym. Jest godnym reprezentantem gatunku death metal – choć nietypowym. Wszystko za sprawą dużej ilości elementów progresywnych, które możemy na nim usłyszeć. Kręte struktury kompozycyjne (zasługujące na szczególną uwagę) zmienne metrum, “połamane” takty i melodyjne partie gitarowe okraszone mrocznym wokalem – to cechy charakterystyczne tego albumu. Jest to album dużo mniej skomplikowany aranżacyjnie od swojego poprzednika, ale dzięki temu “Infamia” jest o wiele bardziej przystępna, łagodniejsza – ale nie nudna. W tym wypadku mniej znaczy więcej, choć może się to nie spodobać tzw. “starym metalowym wyjadaczom”. Niech Cię jednak ta lekkość nie zmyli, bo jeśli ma być ostro to tak jest, ale zespół nie boi się eksperymentować. Idealnym utworem pokazującym kunszt Insidius (a prywatnie moim ulubionym) jest “Vademecum Is Burning”. To modelowy przykład tego, że death metal to nie tylko szybkie granie. Utwór jest dość wolny, melodyjny, charakteryzujący ogromnym wyczuciem rytmicznym na linii perkusja-bas. Na szczególną uwagę zasługują także kawałki “With Shattered Wings” o przewodnim gitarowym motywie a’la “Bartzabel” zespołu Behemoth, z marszowymi bębnami, melodyjną solówką z efektem wah-wah oraz “Shadow”, w którym można usłyszeć – brzmiące trochę jak Cradle Of Filth wstawki wokalne Lasoty. “Funeral Of Humanity” może służyć przykładem modelowego death metalowego grania, chociaż i tu nie brakuje progresywnych wycieczek. Zespół poczynił ogromny postęp. Tu nie ma niczego przypadkowego i powtarzalnego. Panowie z Insidius włożyli na tyle dużo trudu w kompozycje, żeby tego uniknąć – słychać to nie tylko w ogólnym brzmieniu (duża zasługa studia Hertz), lecz przede wszystkim w wokalu, który może nie jest tak surowy jak na pierwszej płycie, ale tutaj ewidentnie barwowo zyskał.
Na uwagę zasługuje także dość nietypowa (jak na death metalowy zespół) okładka, za którą odpowiedzialny jest Wiesław Ścisłek. Jest na tyle intrygująca i nieoczywista, że stanowi idealne zwieńczenie twórczości ukazanej na płycie, na której odkryjesz dużo więcej kolorów muzycznych, niżeli tylko czerń. Jeśli poświęcisz tej płycie trochę uwagi – relaks masz zapewniony.