Recenzja została nagrodzona w 8. edycji Świdnickich Recenzji Muzycznych – konkursu, które daje lokalnym fanom muzyki wpływ na repertuar koncertowy Świdnickiego Ośrodka Kultury. Pełne zestawienie najlepszych płyt i nadchodzące koncerty na stronie: https://sok.com.pl/recenzje/
autorka: Anna Pastusiak
Dłonie – Goniłem za słońcem, bo myślałem, że to dojrzałe mango
Wyszukana kompozycja wypełniona zapadającymi w pamięć gitarowymi riffami, eklektycznymi ozdobnikami, uwierającą, przeszywającą na wskroś i zapadającą w pamięć warstwą tekstową. To wszystko, czego o drugiej płycie zespołu Dłonie powiedzieć… nie można. I jest to jej największa zaleta.
Tercet, bynajmniej nie egzotyczny (co mógłby sugerować dość oryginalny tytuł albumu – „Goniłem za słońcem, bo myślałem, że to dojrzałe mango”), debiutujący pod znakiem kultowych już Trzech Szóstek, powrócił po trzech latach z longplayem wydanym sumptem Opus Elefantum Collective. Muzycy, którzy opisują swoją twórczość jako „nieśpieszne piosenki w lekkich aranżacjach”, po raz kolejny udowadniają, że prostota nie jest tożsama z banałem, a powrót do wspomnień – naiwną czułostkowością.
„Goniłem za słońcem…” to nie album koncepcyjny. Przypomina bardziej prowadzony nieregularnie i spontanicznie pamiętnik. Zbiór przypadkowych, z pozoru nieistotnych zdarzeń, rozmów, doświadczeń. Refleksji nad tym, co minione, za czym się tęskni, o czym marzy, do czego dąży. Pomiędzy kolejnymi stronami zaschnięte kwiaty, prześwietlone zdjęcie, ślad po uronionej ukradkiem łzie.
Kolejne utwory są w swej formie dość ascetyczne, rozkręcają się niespiesznie, jakby od niechcenia. Ich kształt opiera się na subtelnym, gitarowym, nieco rozmytym brzmieniu, wiedzionym monotonną sekcją rytmiczną. Nie ma miejsca na sterylną jakość i wyszukany, koturnowy styl. Nie sposób uciec od skojarzenia z delikatniejszą, mniej minorową odmianą slowcore’u (na przykład w utworze „Łabędzie”), choć na płycie można doszukać się również inspiracji bardziej zawadiackim graniem nawiązującym do rozstrojonego surf-rocka Maca DeMarco („Ulica”). W tym delikatnym, nieco onirycznym obłoku wyróżnia się silny, czysty głos Janka. Podobnie jak na debiutanckiej płycie śpiewa głośniej i ciszej. Przeciąga głoski, cedzi słowa. Niezmiennie charyzmatyczny, przepełniony emocjami, za którymi podąża błądząc po świecie wspomnień, wyobrażeń i marzeń. Opowiada o wędrówce przez miasto z dopiero co kupionym kaktusem („Kaktus”) i miłosnym rozczarowaniu („Jenot”). Jednym słowem – codzienności niezwykłej w swej zwyczajności. Jest w tym coś w niezrozumiały sposób oplatającego, przyciągającego i niepozostawiającego obojętnym.
Na nowej płycie Dłoni wszystko płynie, ciągnie się między palcami jak delikatne, srebrne nitki babiego lata, przywodząc na myśl słoneczne, ciepłe dni – spacery po lesie, z dala od wielkomiejskiego szumu, zachody słońca nad rzeką. Miłość, nadzieja, zanurzenie w zapomnieniu.
U Wilde’a „młodość uśmiecha się bez powodu. To właśnie stanowi główny jej urok.” Tu uśmiech jest nieśmiały, nieco zaczepny, ale niepozbawiony delikatnego grymasu rozczarowania, smutku, tęsknoty i żalu. Latem wszak, noce są chłodne, a poranki mgliste.