Poniższa recenzja została nagrodzona w 7. edycji
Świdnickich Recenzji Muzycznych
autorka recenzji: Aleksandra Maślana
wykonawca i tytuł: Mata – Młody Matczak
Chyba większość osób się ze mną zgodzi, że „Młody Matczak” jest jedną z najbardziej wyczekiwanych polskich płyt roku 2021. Jeśli policzyć rekordy, które pobiły pojedyncze single z albumu, czy jeszcze przedpremierowo sam album, to nie starczyłoby nam palców. Czy płyta Maty spełniła stawiane jej kolosalne oczekiwania? I czy w ogóle musi jakiekolwiek spełniać?
21 utworów i prawie godzina bardzo zróżnicowanego materiału. Na „Młodym Matczaku” znajdziemy „letniaczki”, love songi, ale również utwory poruszające ciężkie tematy. Na albumie nie zabrakło kilku gości – oprócz Quebonafide, Mata pojawił się w studiu z White 2115, Popkiem, Malikiem Montaną czy… Taco Hemingwayem.
Płytę otwiera „Ikea (intro)” – hymn wkraczających w samodzielne, dorosłe życie. Mata zrywa z bananowym życiem, musi sam zrobić pranie i zapłacić terminowo rachunki, bo przecież, cytując samego autora, „ile k*rwa można być bananem?”.
Dość szokującą, oraz różnie odbieraną pozycją na płycie jest też „Szmata”, która wydana została kilka dni przed premierą albumu, jako ostatni singiel. Ciekawe jest to, że utwór ten doczekał się wielu różnych interpretacji. Jedni widzą w nim stosunek Maty do seksu i skupiają się na odwróceniu poniekąd stereotypowych ról, gdzie to kobieta jest uległa wobec mężczyzny. Inni natomiast traktują piosenkę jako opowieść o koszcie, który młody raper musiał ponieść, stając się człowiekiem o najbardziej rozpoznawalnej ksywie w kraju.
Moim zdaniem najbardziej wzruszający moment płyty, to pośmiertny list, napisany do dziadka. Tytułowy „67-410” to kod pocztowy miasta Sława, czyli rodzinnej miejscowości dziadków Maty. Rozmowy o życiu w wielkim mieście, ciepło bijące od jednej z najukochańszych dla dwudziestolatka osób, widmo śmierci, przeogromna, nieustająca miłość. O tym wszystkim usłyszycie w tym numerze nie tylko w warstwie lirycznej, ale też w pełnym emocji głosie Maty. „Mam kurtkę po Tobie, więc nic się nie stanie, gdy uśniesz / Mam uśmiech po Tobie”.
Czy „Młody Matczak” mnie zachwycił? Muzycznie albumowi nie można nic zarzucić. Tekstowo i tematycznie jest różnorodnie, wybieramy się przecież w podróż przez ostatnie lata życia Maty, gdzie każdy poruszany przez niego problem ma dwie strony medalu – słyszymy o walce odpowiedzialności z beztroską czy niezobowiązującym szybkim seksie, kłócącym się z Matą romantykiem. Rozumiem koncept, doceniam spójność, nie czuję zachwytu. Nie miałam wygórowanych oczekiwań, więc nie było czego spełniać, natomiast w sieci krąży wiele głosów o „płycie średniawce”. Na szczęście Mata nie musi nic nikomu udowadniać, przeprowadzać wielkiej rewolucji w „rap-grze” czy zaspokajać wszystkich muzycznych fantazji milionowej publiki, bo bycie sobą wychodzi mu po prostu dobrze.