Poniższa recenzja została nagrodzona w 7. edycji
Świdnickich Recenzji Muzycznych
autorka recenzji: Anna Pastusiak
wykonawca i tytuł: WaluśKraksaKryzys – Atak
Codzienność, w której uciekamy przed przeszłością nie mogąc dogonić przyszłości jest obezwładniająca i męczy tak bardzo, że z czasem nie wiemy już, co nas goni a do czego zmierzamy. Po troskliwym otuleniu tego egzystencjalnego rozedrgania zapisem przeszywającej na wskroś samotności („Jak chcesz sobie pogadać z kimś, to sam do siebie mów”), zwątpienia w przystawalność klasycznych wartości do szarej codzienności („Ze wszystkich rzeczy wiecznych miłość trwa najkrócej”), trwałość relacji („Jeśli prawdy szukasz, to w ludziach jej brak”), a wreszcie – rozczarowania sobą („Jestem jaki jestem i nie ma we mnie nadziei / Że polityka, wiara, dieta moje życie zmieni”) – wychodzi jedna z najlepszych, by nie rzec – najlepsza płyta ubiegłego roku.
Drugi album debiutującego pod znakiem Trzech Szóstek, obecnie związanego z Mystic, Walusia z pewnością nie jest przykładem „muzyki towarzyszącej”. Dzieje się tutaj wiele – jest i nowofalowy oddech, i podryg shoegaze’u, protest songi, a nawet fragmenty utrzymane w stylistyce rapowej („Uśmiech Chelsea”). Mocne gitarowe brzmienie (będące na młodej polskiej scenie nadal w deficycie), żywa perkusja (która wyparła automat z pierwszego albumu „MiłyMłodyCzłowiek”) i dynamiczny bas, budują tło, które niewątpliwie wynosi „poezję śpiewaną na petardzie” (jak artysta sam mówi o swojej twórczości), na wyższy poziom. Wokalom nadal towarzyszy charakterystyczny efekt, który stał się już chyba znakiemrozpoznawczym Walusia, jednak, tym razem, nie stanowi on dystraktora – jest raczej intrygującym przydźwiękiem, dodaje głębi, tworzy przedziwną przestrzeń zgrabnego manewrowania między dysonansem a przemyślaną, choć nie do końca uporządkowaną kompozycją. Wszystko dowodzi twierdzenia, że Waluś z kolegami tworzą kapelę garażową, która… wyszła z garażu. To grupa z krwi i kości, o czym jeszcze bardziej można przekonać się na koncertach.
„Atak” bez wątpienia nie pozostawia odbiorcy obojętnym. Trudno jednak uciec od rodzącego niepokój dysonansu poznawczego. Z jednej strony uwagę przykuwają chwytliwe riffy przeplatane intrygującymi, elektronicznymi wstawkami, z drugiej, na poziomie lirycznym coś uwiera, drażni, kłuje. Nie sposób pominąć najmocniejszego moim zdaniem dwuwersu – „Ta miłość ledwie żyje, zakończę ją za chwilę / Sznur przytuli szyję i to byłoby na tyle.” Takich świadectw zgorzknienia i egzystencjalnego bólu jest na tej płycie wiele.
Waluś jest świetnym obserwatorem, ale nie pozostaje tylko w roli komentującego – dodajmy uważnego i uciekającego od przesadnego koturnu. On czuje. I wokół tego odczuwania, mimo że następujące po sobie dni i upływający czas nieraz chwytają łapczywie za gardło, a w głowie panuje nieustanny chaos, który trudno zwalczyć nawet piwem, winem, hydroksyzyną, buduje swój przekaz. Nierzadko szarpie się sam ze sobą. Do krwi. Bywa brutalny, sarkastyczny, wulgarny, ale i nieco infantylny. Czasem jest nieco naiwny i zagubiony. Teksty choć niezwykle osobiste, intymne i gorzkie, pozostają przerażająco uniwersalne. Słysząc powtarzane wielokrotnie w „Najgorszych Rzeczach” słowa „Szkoda, że sam siebie ledwo co znam” trudno nie krzyknąć: „Też tak mam!”
Nowa płyta WKK to tytułowy „Atak” na wszystko, co tworzy w nas złudne poczucie kontroli i wewnętrznej spójności. Wędrówka przez przestrzeń wypełnioną tym, o czym się nie mówi. Opowieść o ludziach, których mijamy spuszczając wzrok. Wreszcie – emocje i myśli, których trochę się wstydzimy, które wypieramy ze świadomości, „bo nie wypada”, których trochę się boimy, ale które są. I Waluś otwarcie o nich mówi. Kolejne wersy wypominają niepamięć o tym, jak to jest nie analizować każdego kroku, każdej podjętej decyzji, każdego wydarzenia z przeszłości. Jak to jest nie prowadzić równoległego życia w swojej własnej głowie. Normalność wydaje się być niemal niemożliwą do zrealizowania ideą. Nieustanne próbowanie, by coś móc – czynem zakrawającym o heroizm. Mimo wszystko jednak – „Pozwól mi proszę robić to co chce / Bez względu na to, że zrobię to źle.”
Teksty wykrzyczane, by nie rzec – wyplute, wyrzygane, przez Walusia są niczym poruszająca się w górę i dół fala. Echo kroków w przejściu podziemnym późnym wieczorem. Echo które, z jednej strony, dodaje pewności siebie w otaczającej ciszy i ciemności, z drugiej – tłucze się w głowie, kłócąc z biciem serca i niespokojnym oddechem. Klasyk rzekł, że „bunt nie przemija a się ustatecznia.” Oby! Bo ta wycieczka, choć bolesna i poruszająca, ma w sobie coś uskrzydlającego.