KAT & Roman Kostrzewski – 666
Stara nowa płyta
Osobom, które choć trochę znają polską scenę metalową nie trzeba chyba przedstawiać tych panów. KAT & Roman Kostrzewski to grupa utworzona w 2004 roku z inicjatywy wokalisty Romana Kostrzewskiego i perkusisty Ireneusza Lotha. Powstała ona w wyniku rozpadu legendy polskiego metalu, zespołu KAT, którego członków poróżniły względy finansowe. Owoc tego konfliktu w postaci nowego projektu muzycznego ma już na swoim koncie dwa albumy (w tym jeden akustyczny), a we wrześniu dyskografię poszerzyło nowe wydanie o tytule „666”. Każdy z fanów KATa uniesie brwi, przetrze oczy i powie „666?! Przecież to już było!”. I będzie miał rację. Album ten nie zawiera utworów napisanych od podstaw, a jedynie ich nowe, świeże aranżacje. Spore grono fanów kapeli nie ukrywało swojego zażenowania oraz zarzucało Romanowi jak i pozostałym członkom zespołu pazerny skok na kasę i wypalenie artystyczne. Kolokwialnie mówiąc – sprzedali się. Ale czy napewno? Czy ten album jest jedynie rozpaczliwym przypomnieniem o swoim istnieniu i zwykłą kopią swojej poprzedniczki? Uważam, że nie.
Chcąc ocenić lepiej nowe „666” musimy cofnąć się w czasie do ’86 roku i przesłuchać jakie cechy miała ówczesna „szóstka”. Pozostawiając wszelki sentyment i młodzieńcze ciarki jakie ten album pozostawia, spójrzmy na niego pod kątem stricte technicznym. Jak nie trudno się domyślić, w latach PRLu takie narzędzia, jak obróbka komputerowa czy sprzęt muzyczny wysokiej jakości, nie były czymś tak powszechnym jak obecnie. Sprawę utrudniała też potrzeba osiągnięcia ponurego, ciężkiego i zadziornego brzmienia, co było wykonalne jedynie kosztem jakości. Wynikiem tego stary album brzmi… staro. Trzeszczy, nie posiada głębi, linie gitar są nieczyste oraz ciężko zrozumieć słowa. Przesłuchując stare wydanie na współczesnym sprzęcie możemy odnieść wrażenie, że bliżej jest mu do norweskiej sceny black metalowej spod ręki Varga Vikernesa, niż do klasyki polskiego stylu heavy. Oczywiście w latach 80-tych niczego takiego byśmy jej nie zarzucili. Sam Roman Kostrzewski nie ukrywa jednak, że z powodu sprzętu i finansów pewnych rzeczy w tamtych czasach nie dało się przekazać w pełni zgodnie z wizją muzyków.
Nowa „szóstka” to zupełna ewolucja tego co stanowi podwaliny muzyki KATa. Są to stare utwory, które powróciły ze świeżym i jeszcze bardziej żywym brzmieniem. Wskrzeszenie takich kawałków jak „Noce Szatana” czy „Czarne Zastępy” to jeszcze bardziej drapieżne i porywające dzieła niż poprzednie ich wersje. Wokal Romana nareszcie brzmi zrozumiale i w pełni formy, przez co w pełni nadaje zupełnie nowe doznania podczas słuchania tej płyty. Momentami ma się wrażenie styczności z czymś innym niż pamiętaliśmy do tej pory. Numery, które pomijałem na starej płycie teraz przyciągają moją uwagę na nowo. Mimo nieobecności gitary Piotra Luczyka w nowych odsłonach, nadal nasze uszy zalewane są szybkimi i melodycznymi solówkami, jeszcze bardziej urozmaiconymi i dzikimi. Bez problemu możemy usłyszeć linię każdego instrumentu z osobna, a perkusja Irka Lotha przypomina to, co pamiętamy z dalszych albumów KATa – galop stada piekielnych koni. Jak wcześniej wspomniałem, nie znajdziemy tutaj nowych tekstów czy zupełnie odmiennych riffów, lecz całość płyty prezentuje się zupełnie inaczej niż klasyczna wersja. Mimo tych zmian, mroczny i momentami okultystyczny klimat KATa został w pełni zachowany. Okładka płyty również uległa zmianie, chociaż nadal nawiązuje do starego albumu. Ciemny fiolet oraz czaszka z biblijnymi cyframi Bestii nie wydaje się już kiczowata, jak było to w przypadku poprzedniczki. Całość oprawy zmyślnie przykuwa uwagę, przez co z pewnością wydanie nie zostanie pominięte na sklepowej półce.
Dla kogo przeznaczona jest ta płyta? Chociaż ten album obecnie dzieli fanów na miłośników i hejterów, z pewnością jest on pewnego rodzaju ukłonem dla swoich „Czarnych zastępów” – czyli grona osób licznie przychodzących pod scenę na koncertach. Słuchanie starych utworów w nowej aranżacji daje zupełnie nowe, lecz tak samo silne doznania jak pierwotne wersje. Jeżeli jesteś fanem KATa, zarówno w starym jak i obecnym składzie – jest to dla Ciebie pozycja obowiązkowa. Pod względem technicznym album jest bez zarzutu, a złe oceny w środowisku fanów wynikają bardziej z nostalgii oraz łaknienia świeżego materiału (nad którym zespół powoli pracuje), niż z samej krytyki nowej odsłony kultowego krążka. Płyta ta jest też idealna dla osób, które wcześniej nie miały styczności z polską legendą sceny ciężko brzmiącej. Nowe „szóstki” to esencja brzmienia KATa. Ciężkie linie i charakterystyczny, zawodzący głos Romka Kostrzewskiego spodoba się każdemu, kto gustuje w dzikich metalowych dźwiękach i płomieniach z głośników.
Autor recenzji: Jacek Czarnecki