Alameda 5 – Duch tornada
Mistrzowie muzycznego recyklingu
Trzeba mieć tupet, żeby nazwać wytwórnię Instant Classic. Ale może coś w tym jest, skoro wydawnictwa tej właśnie wytwórni szturmują płytowe podsumowania roku 2015. Przoduje tu w szczególności ostatni album projektu Kuby Ziołka – Stara Rzeka. Zasłużony sukces tego wydawnictwa jednym przyćmił, a innym naświetlił pozostałe projekty, w których Ziołek maczał palce. Jednym z nich jest płyta kwintetu Alameda 5. Niektórzy mogą pamiętać, że jedna Alameda już była. W 2013, funkcjonująca jako power trio Alameda 3 wydała bardzo dobrze przyjętą płytę „Późne królestwo”, stanowiącą oryginalną dawkę post-rockowego hałasu z lekkim zacięciem progresywnym i tendencjami do folku, które w pewnym sensie pozycjonowały ją blisko Starej Rzeki. Ale wydany w roku 2015 „Duch tornada” to jednak całkiem inna historia.
Przede wszystkim jest to dzieło na wskroś kolektywne. Warto więc zaznaczyć, że skład Alamedy rozszerzył Łukasz Jędrzejczak, który wtóruje Ziołkowi za samplerem, syntezatorem i obszernym arsenałem dodatkowej elektroniki. Z kolei miejsce Tomka Popowskiego za perkusją zajął niesłychanie zdolny Jacek Buhl. Zachwycający jest nie tylko jego lekki sposób gry, ale i samo brzmienie perkusji – blachy ścielą się gęsto. Na basówce w dalszym ciągu Mikołaj Zieliński, a sekcję wzmacnia dodatkowo bębniarz Rafał Iwański. Jego plemienne rytmy odciskają się na całym albumie, wprowadzając słuchacza w trans i sprawnie tuszując syntetyczność elektroniki.
Duch tornada to dwupłytowy album. 13 kompozycji, których same tytuły, jak „Jesteśmy żywymi korzeniami anten”, „Zapach mózgu”, czy też „Sierść płomienia” już zwiastują niezłą psychodelię. I tej faktycznie nie brakuje, zaś nad całym materiałem roztacza się widmo improwizacyjnego szaleństwa, inspirowanego niemiecką elektroniką z lat 70 i muzyką Vangelisa, osnutego na literaturze i filmach science fiction. Alameda to mistrzowie muzycznego recyklingu. Biorą to co najlepsze z trochę zakurzonych już gatunków muzycznych i mieszają tworząc kompletnie nową jakość i jedyny w swoim rodzaju klimat. Muzycy konstruują swoje kompozycje misternie i bez pośpiechu. Nakładając jedna po drugiej kolejne muzyczne warstwy budują napięcie po to, aby za moment rozszczepić tą gęstą tkankę jakimś rzewnym motywem z ambientowym pejzażem w tle. Ale nie da długo, bo fale dźwięku piętrzą się na nowo i atmosfera znowu zaczyna się zagęszczać. Duch tornada unosi i opuszcza słuchacza jak sinusoida. Nurza go w gęstym sosie pomiędzy pulsującym syntezatorem, a plątaniną niepokojących, kosmicznych sampli, podbitą plemiennym rytmem i kompletnie nieposkromioną perkusją. Słyszalne są tu echa jazzu oraz rocka progresywnego. Choć rocka jako takiego nie ma tu za wiele. Gitar albo w ogóle nie słychać, albo chowają się gdzieś w tle po to aby od czasu do czasu wyskoczyć z transowego szaleństwa i zachwycić jakimś soczystym nawiązaniem do King Crimson z lat 80. Genialny zapętlony motyw w „Spectre” zostaje w głowie na długo po tym jak muzyka ucichnie, a kompozycja „Tzimtzum IV”, w której chropowaty monumentalny riff poskramia rozpasaną free-jazzową jatkę dwóch saksofonów rozlewa na kompozycję królewski karmazyn jak tsunami. Numer w nazwie utworu jest pewną wskazówką. Pierwsza część tej kompozycji znalazła się na „Późnym królestwie”. Ciekawe co stało się z częściami dwa i trzy?
Być może dowiemy się tego w kolejnej odsłonie Alamedy. Nieważne z jakim numerem na końcu, ja będę czekał na nią z niecierpliwością, bo „Duch tornada” to nie tylko jedna z najlepszych płyt roku 2015, ale jeden z najciekawszych polskich albumów od lat.
Autor recenzji: Łukasz Suchy