„Solitude In Madness” to precyzyjnie opracowana taktyka muzyczna. Tak w dużym skrócie mogłabym opisać ostatnie wydawnictwo zespołu Vader. Piotr Wiwczarek już dawno znalazł sposób na to, żeby zaangażować członków zespołu w proces tworzenia w taki sposób, żeby wykorzystać ich umiejętności dla jak najlepszego funkcjonowania formacji. Na tym albumie doskonale słychać że jego metoda nadal się sprawdza.
Cytując słowa lidera zespołu, które padły podczas wywiadu na jednej z grup portalu społecznościowego: „nawet najlepszy dowódca, bez dobrych żołnierzy z talentem nic by nie uczynił. Tak samo zespół, gdzie każdy ciągnąłby w swoją stronę, też podejrzewam, że do niczego konkretnego by nie doszło”. Obecni członkowie zespołu – Piotr Wiwczarek (wokal, gitara), Marek Pająk (gitara), Tomasz Halicki (bas) i James Steward (perkusja) wspólnie dołożyli wszelkich starań, żeby album ten miał to, co powinno posiadać wydawnictwo tej czteroosobowej deathmetalowej armii. Już od samego początku słychać, że tworząc ten album formacja sięgnęła do korzeni. Płyta wybucha niczym bomba atomowa utworem „Shock And Awe”, który z powodzeniem mógłby znaleźć się na „De Profundis”. Gdyby popsuć obecne umiejętności wokalne generała Wiwczarka mamy modelowy przykład utworu z drugiego wydawnictwa. Ale, niech lepiej zostanie jak jest obecnie, ponieważ to, co w tej chwili wokalnie prezentuje Piotr jest, co najmniej imponujące i pokazuje jak ogromny postęp zrobił w porównaniu do 1995 roku.
Nuklearne „zniszczenie” jest kontynuowane prze kolejne trzy kawałki. Po „Incineration Of The Gods”, w którym na początku usłyszymy imponujące umiejętności instrumentalne Jamesa Stewarta, przychodzi czas na utwór, który bardzo przykuł moją uwagę. Uważam, że „Sancitification Denied”, bo to o nim mowa, idealnie nadaje się do zagrania przez orkiestrę symfoniczną. Vader i filharmonia? Dokładnie! Wsłuchaj się w konstrukcję głównego riffu i wyrazistego brzmienia basu, a następnie użyj wyobraźni i przenieś się do miejsca, gdzie minimum czterdziestu muzyków gra ten kawałek. Widzisz to? Słyszysz? Gitarowa część główna utworu jest skonstruowana w taki sposób, że sprawia wrażenie wprost stworzonej do przełożenia jej na partie smyczkowe. Jedno jest pewne, ów orkiestra musiałaby trzymać niezłe tempo. Utwór ten jest nieco osadzony w thrashowej stylistyce (podobnie jak kończący płytę „Bones”) – co może mieć wpływ na pomijanie go przez fanów bardziej brutalnego Vadera, którym z pewnością bardziej przypasuje kolejny reprezentant ostrej amunicji „Final Declaration” oraz następujący tuż po nim cover Acid Drinkers „Dancing In The Slaughterhouse”, który w mojej opinii jest bardziej przystępny (nie umniejszając zasług Kwasożłopów oczywiście) w wykonaniu grupy Vader, niżeli formacji prowadzonej przez Titusa.
Na „Solitude In Madness” znajdziemy także dwa utwory, które mogliśmy usłyszeć przy okazji wydania EP-ki „Thy Messenger” – „Despair”, który jest na tyle szybki, że z powodzeniem mógłby służyć jako przykład muzycznego strzelectwa dynamicznego. Drugi natomiast, „Emptiness” , to rytmiczny ognień z nieco rock’n’rollową solówką w drugiej części utworu, idealnie sprawdzi się podczas jazdy samochodem.
Niespełna 30 minut muzyki zapisanej w 11 utworach mija bardzo szybko i przyjemnie. „Solitude In Madness” nie jest muzyczną rewolucją, ale czy, żeby nagrać dobrze brzmiący album trzeba dokonywać przewrotu? Myślę, że na tej płycie znajdują się utwory, które uzyskają aprobatę fanów „The Ultimate Incantation”, wspomnianego wyżej „De Profundis” czy „Litany”, ale nie zabraknie także czegoś dla wielbicieli „Tibi Et Igni”, czy „The Empire”.
autorka recenzji: Monika Barańska
wykonawca i tytuł: Vader – Solitude in madness
strona wykonawcy: facebook
odsłuch albumu: youtube