autor recenzji: Remigiusz Depta
Nowa szkoła rapu już od jakiegoś czasu dominuje na polskiej scenie i ostatnio staje się znaczącym elementem popkultury. Mimo tego jest kilku młodych raperów, którzy nie zwracają na to w ogóle uwagi i niezmiennie kroczą ścieżką dawnych mistrzów ceremonii. Jednym z nich jest Kuba Knap – współautor aż sześciu płyt wydanych w 2019 roku. Pięć z nich to różnego rodzaju kolaboracje, a szósta to solówka zatytułowana “Koniec końców” opublikowana 4 grudnia ubiegłego roku.
Jak czytamy w opisie, treść płyty jest owocem spacerów po warszawskiej Starówce, przemyśleń na temat miasta, oraz nadrobienia zaległości z literatury i historii. Ja bym jeszcze dopisał rozliczenie z przeszłością, bo mamy tu sporo retrospekcji z hulaszczego życia rapera. Tak więc Kuba nie jest tu tym samym beztroskim imprezowiczem, jakiego pamiętamy jeszcze z czasów, gdy wydawał w Alkopoligamii.
Nie znaczy to bynajmniej, że teksty Knapa stały się jakieś sztywne czy smętne. Knapiwo dotyka poważniejszych i smutniejszych kwestii niż zazwyczaj, ale zawsze rzuca na nie promyk nadziei: “Te wspomnienia kończy to samo pytanie/Jak ja mogłem, jak ja mogłem?/To pytanie nową puentę ma odkąd wstałem/Jak ja mogłem dzieciaku to Ty możesz też”. Może się też zdarzyć, że dostaniemy jakąś złotą radę od wujka Kuby np. “Skończ grać zanim zniszczysz siebie/ Po drugiej stronie trawa zawsze piękniej zielenieje”. Ale warszawski raper zachowuje przy tym pokorę i zaznacza: “Pamiętaj, że ja też jestem obarczony błędem”. Kuba Knap nie boi się opowiadać o swoich słabościach, ale te wynurzenia nie są przeładowane emocjami, jak to często bywa w dzisiejszym rapie.
Na “Koniec końców” wszystko jest dobrze wyważone i spory udział w tym mają bity od Digger Dogz. Warto się im przysłuchać bo duet Dj Mariano i Smokin wykonali świetną robotę. Ich podkłady nadają płycie mroczny i ponury klimat, ale nie są przy tym przytłaczające. Chociaż pod względem muzycznym cały album jest utrzymany w jednej konwencji, to bity są różnorodne i każdego utworu można by z przyjemnością posłuchać w wersji instrumentalnej.
Jednak nie byłoby hip-hopu bez MC. Specyficzne flow Knapa pasuje chyba do każdego klasycznego sampla i nie inaczej jest w tym przypadku. Niski głos i leniwa, zawsze wyluzowana nawijka, siedzą na bicie niczym leń na tapczanie. To samo sprawia jednak, że płyta brzmi dość monotonnie i niewiele pomagają tu zabiegi takie jak zabawa tempem od czasu do czasu czy podśpiewywane refreny. Jakkolwiek, niewielka ilość utworów (tylko osiem) sprawia, że nie zdążymy się znudzić przed końcem odsłuchu.
Jeśli chodzi o rapujących gości to jest ich tylko dwoje. Do “Mezaliansów” sporo wniosła zwrotka Ryfy Ri, kumpeli Knapa z ekipy WCK, a w końcowych “Drogach” Pih położył mocną, ale dość toporną szesnastkę. Do tego za konsolą udzielili się Dj Eprom w “Jeszcze coś” i Dj Bulb w “Ty też możesz powstać”, a “Spacer po kasynie” dźwiękiem gitary wzbogacił Kieras.
“Koniec końców” to kolejny krok Kuby Knapa w bardziej dojrzałej twórczości, którą rozpoczął “Najlepszym wyjściem” w 2018. Miło jest widzieć postęp rapera, który kipi hiphopową zajawką i wtóruje zanikającej dzisiaj zasadzie “jakie życie taki rap”. Mnie nie pozostaje nic innego jak czekać na deszczowy dzień (oraz koniec kwarantanny), puścić na słuchawkach “Koniec końców” i ruszyć na spacer po mieście.