[ słuchaj albumu on-line ]

autorka recenzji: Wiktoria Smędra

Tęsknota za muzyką rozrywkową (sic!)

Muzyka jazzowa często bywa traktowana stereotypowo – rzadko pojawia się w mainstreamie, uważana jest za mało melodyjną, ciężką w odbiorze, po prostu trudną. Na szczęście istnieją twórcy, którzy walczą z taką opinią, co więcej, walczą bardzo skutecznie.

Jazz Band Młynarski-Masecki założyło dwóch muzyków: Jan Emil Młynarski (syn Wojciecha Młynarskiego) oraz Marcin Masecki (w ostatnich latach znany szerszej publiczności jako twórca muzyki do filmu “Zimna wojna”). “Płytę z zadrą w sercu” wydali w październiku 2019, jako swój drugi album. Znajduje się na nim dziesięć utworów, które oryginalnie powstały w międzywojniu. Ktoś mógłby powiedzieć, że jest to zwykły odgrzewany kotlet. Nic bardziej mylnego. Dawno zapomniane melodie dostały drugie życie. I to życie nie byle jakie!

Płytę otwiera utwór “Yo Yo” (1932, muz. Z. Karasiński, sł. A. Włast). Siedemnastoosobowy skład big bandu (powiększony o sekcję skrzypiec) dźwiękami wręcz wizualizuje granie w jo-jo. Zmiany tempa dynamizują i dozują emocje słuchacza, zupełnie jak podczas gry. Świadome manieryzowanie wokalu przez Młynarskiego (momentami przesadna dykcja, akcentowanie, zaznaczanie końcówek) stwarza dziś już archaiczny styl śpiewania, naśladujący wokalistów z czasów, kiedy utwory te powstawały. Adam Aston czy Tadeusz Faliszewski z pewnością nie powstydziliby się takiego następcy. Ciekawostką jest, że do nagrań “Płyty z zadrą w sercu” wykorzystano oryginalny mikrofon węglowy, którego używano właśnie w dwudziestoleciu międzywojennym.

Tytułowy utwór to standard jazzowy autorstwa Cliffa Frienda, Charliego Tobiasa
i Boyda Buncha powstały w 1935 (polskie słowa napisał Marian Hemar), ale w aranżacji Maseckiego to malowanie opowieści – melodia nie może być bardziej melodyjna. Żaden dźwięk nie jest tam przypadkowy. Każdy z nich jest oddaniem hołdu i wspomnieniem tych czasów. Płycie nie brakuje też elementów humorystycznych. “Abram, ja ci zagram!” (1928, muz. Z. Karasiński, Sz. Kataszek, sł. J. Tuwim) to świetny tego dowód. Kunszt aranżatorski w połączeniu z kabaretowym sposobem opowiadania (w tym miejscu ujawnia się niekwestionowany talent aktorski Młynarskiego) tworzy pełnię, nierozerwalną całość. A to tylko potęguje wrażenie cofnięcia się w czasie i miejscu o prawie sto lat! Tu nie ma czasu na nudę i chociaż brak tej płycie modernistycznych, dzisiejszych rozwiązań, to zdecydowanie jest to zaleta. Problem pojawia się w momencie, kiedy następuje utwór “Miss Mary” (1932, muz. H. Wars, sł. A. Jellin). Mianowicie, słysząc go nie można usiedzieć w miejscu. Ale chyba właśnie tak powinien działać foxtrot.

Momenty zwolnienia, ale na pewno nie wytchnienia, uzmysławiają jak wiele emocji można przekazać poprzez muzykę. W utworze “Dla ciebie” (1937, muz. M. Fereszko,
sł. Z. Friedwald), czy “I zawsze będzie czegoś ci brak” (1938, muz. J. Markowski,
sł. W. Stępień) sekcja dęta rozmawiająca z sekcją skrzypiec brzmi jak wyznanie miłosne dwojga kochanków. Romantyczność budowana przez występujące zamiennie części – pełnię instrumentów i wyszczególnienie pojedynczych, to cała gama uczuć – słychać tu tęsknotę, żal, intymność, fascynację, delikatność i jednocześnie dostojeństwo. Każdy może odnaleźć to, czego w muzyce poszukuje, a czasami zaskoczyć się i doświadczyć niespodziewanego. Trudno w tym momencie nie wspomnieć o talencie Maseckiego jako pianisty, dla którego chyba nie ma rzeczy niemożliwych do zagrania. Tango “Żebyś ty wiedziała (jak mi się chce)” (1933, muz. F. Melodyst, sł. M. Hemar), a szczególnie momenty instrumentalne, wręcz nokautują odbiorcę – zamrażają, łapią, kontrolują, przejmują stery i już nic nie można zrobić, poza poddaniem się i przysłuchiwaniem z najwyższą czujnością.

W końcu “Warszawo, moja Warszawo” (1933, muz. Z. Karasiński, Sz. Kataszek,
sł. A. Włast) to utwór zamykający cały album. Sentymentalizm, wzruszenie i nostalgia wypływa z każdej nuty. Wykorzystując niesamowite brzmienie bandżoli (w tej roli po raz kolejny utalentowany Młynarski) buduje tak nieprawdopodobny klimat Warszawy lat 30. minionego wieku, że nie sposób nie zauważyć miłości dzisiejszych twórców, ich zafascynowania i szacunku do kompozytorów, którzy zapoczątkowali w Polsce muzykę jazzową. Najważniejsza była i jest przecież muzyka. O tym przypominają dziś Młynarski
i Masecki.

Nie trzeba lubić jazzu, by lubić “Płytę z zadrą w sercu” – wystarczy doceniać piękno, bo tym przede wszystkim jest. Słysząc ją po raz pierwszy ciężko uwierzyć, że pochodzi z XXI wieku. Udowadnia, że jazzbandy mają się dobrze – ciągle robią wrażenie i ciężko przestać ich słuchać. Płyta ta jest bardzo potrzebna w dzisiejszych czasach. Przypomina o powrocie do korzeni, o zapomnianym dziedzictwie, uczy muzyki na nowo i po prostu wywołuje uśmiech. Zapewniam, że po setnym jej przesłuchaniu cały czas zyskuje – za każdym kolejnym razem jest okazją do odkrycia nieodkrytych niuansów, bezustannie zaskakuje, to bez wątpienia zabawa dla słuchacza. Zdecydowanie polecam słuchać jej rankiem – nucenie pod nosem tych urzekających melodii do końca dnia gwarantowane!