NOCNY KOCHANEK – RANDKA W CIEMNOŚĆ

autor recenzji: Krzysztof Pietrzak

Wsiadam do smutnego szynobusu relacji Węgliniec–Legnica. Patrzę po ludziach. Są smutni, jak zawsze. Przede mną godzina nudy i smutku. Naprzeciw mnie siada smutna kobieta w szarym bolerku, pewnie księgowa. Oj, niedobrze. Zaraz, ale od czego słuchawki i Spotify? Popatrzmy, co tam teraz dają? Najnowszy Nocny Kochanek. Dobra, spróbujemy. Odpalam i… nagle przenoszę się w metalowe lata osiemdziesiąte. Czy jest mi smutno? Nieee…

Kochanek od początku przywala klasycznym ostrym brzmieniem znanym z poprzednich płyt. Szalone, zakręcone akordy nie pozwalają na chwilę wytchnienia. Sprawna sekcja, szyte na miarę solówki i klimatyczne chórki – wszystko jest tu zgodne z wzorcami mocnego muzykowania spod znaku AC/DC. Co w tym odkrywczego? Nic, bo… nie musi być. Przecież tak się grało, tak już grał ten zespół, ten, no… zapomniałem nazwy, myślę sobie i słucham dalej. A dalej tempo nie ma zamiaru spadać. Mój szynobus gna, a ja słucham Kochanka i wyobrażam sobie jak rozpędzona cysterna Whitesnake przywala w żeliwny wagon Judas Priest aż iskry pryskają wokoło. W następnym kawałku już pędzi szalona drezyna Iron Maiden i zderza się z lokomotywą Metalliki („Wódzitsu”).

Jajcarski numer o bardzo pomocnym doktorze z afrykańskim „korzeniem” („Dr O. Ngal”) wywołuje u mnie niekontrolowany wybuch śmiechu. Smutna kobieta naprzeciwko natychmiast gromi mnie wzrokiem. Doskonały jest też przytłaczająco mroczny i „najczarniejszy z czarnych” utwór na płycie („Czarna czerń”) z gitarami wwiercającymi się pod czaszkę.

Nie oczekuję mistycznych doznań po tekstach Nocnego Kochanka i nie zawodzę się. Cóż, są o wódzie i panienkach. Czasem przemknie w nich ciekawa postać („Tirowiec ciężki”, „Pijany mistrz”) z własnymi problemami. Duży plus dla zaangażowanego wokalisty. Krzysztof Sokołowski dobrze opanował sztukę poważnego śpiewania o rzeczach niepoważnych. Oczywiście jak na klasykę metalu przystało, Nocny Kochanek oferuje bardzo sprawnie zagrane ballady na czele z „Koniem na białym rycerzu”. Zabijcie mnie, jeśli nie będzie to hit najbliższego Sylwestra.

Zauważam z radością, że płyta Kochanka skutecznie rozgania pełzający wokół szynobusowy smutek. Proszę, nawet pani w bolerku chyba uśmiecha się zerkając na moją playlistę. Może ta płyta powinna być lekiem refundowanym przez NFZ dla tysięcy Polaków (proponuję nazwę: „Kochanex Forte” lub „Nocnix Max”).

Tak się nad tym zastanawiam, że wysiadam o jedną stację za daleko, na jakiejś wiejskiej pipidówie. Następny pociąg mam dopiero za godzinę więc siedząc samotnie w obskurnej poczekalni mogę zrobić tylko jedno – ponownie odpalić „Randkę w ciemność”.

Osobiście kupuję ten vintage metal. Jak dla mnie: podwójny „Kochanek” i coś na zagrychę!

POSŁUCHAJ ALBUMU: http://bit.ly/RecNocnyKochanek